Klikając "Zgadzam się" zgadzasz się na używanie przez nas plików cookie na naszej stronie internetowej, w mediach społecznościowych i na stronach naszych partnerów w celu doskonalenia i personalizacji naszego sklepu oraz dla celów analitycznych i marketingowych. Możesz także wybrać opcję Nie zgadzam się - w tym wypadku używać będziemy jedynie niezbędnych plików cookie. Klikając "Wskaż ustawienia" możesz ustawić swoje preferencje dotyczące plików cookie. Możesz zmienić ustawienia plików cookie i wycofać swoją zgodę w dowolnym momencie na stronie: Polityka dotycząca plików „cookie”. Więcej informacji znajdziesz na stronie: Polityka prywatności
Przy pomocy tego narzędzia możesz wybrać i wyłączyć narzędzia śledzące i analityczne używane na tej stronie.
Twoja przegladarka nie akceptuje plików cookie.
Włącz tę funkcję lub sprawdź, czy nie jest blokowana przez inny program
Głośniejsi niż piekło. Królowie Metalul! Władcy Stali! Amerykanie hasło "True Metal" wywiesili na sztandarach w 1980 roku i na zawsze pozostali mu wierni. Dumni posiadacze tytułu najgłośniejszego zespołu na świecie, odporni na zmieniające się mody i przemijające trendy, nieprzejmujący się często wyjątkowo złośliwą krytyką, na każdym kroku podkreślający swój szacunek dla fanów muzycy stali się obrońcami wartości, w które bezgranicznie wierzą.
Wszystko zaczęło się, gdy w 1980 roku, basista Joey DeMaio pracował jako techniczny Black Sabbath promujących album "Heaven and Hell".
Na koncercie w Newcastle zaszczyt supportowania gwiazdy wieczoru przypadł formacji Shakin' Street. W składzie tej ostatniej produkował się niejako Ross Friedman, lepiej znany jako Ross The Boss. Miłość do metalu zaowocowała powołaniem Manowar do życia. Szybko skaperowanym wokalistą został przyjaciel DeMaio - Eric Adams. Za bębnami zasiadł Carl Canedy, który wkrótce ustąpił miejsca Donniemu Hamzikowi.
Ortodoksyjny wizerunek (skóry i ćwieki), kult tężyzny fizycznej i hasło "Death to false metal!" znakomicie korespondowały z zawartością debiutanckiego "Battle Hymns".
Album, na którym gościnnie wystąpił legendarny aktor Orson Welles, przepadł w USA. Lepiej radził sobie w rozkochanej w metalu Europie.
Po rozstaniu z Hamzikiem - następcą został Scott Columbus (perkusista demolujący zestawy bębnów siłą swojego uderzenia) - muzycy podpisali nowy kontrakt płytowy i zrobili w to w typowym dla Manowar stylu: własną krwią. "Into Glory Ride" i wydany szybko po niej "Hail to England" pomogły ugruntować pozycję Manowar na Starym Kontynencie.
Druga połowa lat 80. przyniosła "Fighting the World" i "Kings of Metal". Rozmach Manowar stawał się coraz większy. Zespół zarejestrował "The Crown and the Ring" w katedrze św. Pawła w Brimingham z towarzyszeniem 100-osobowego chóru. Album numer sześć w dorobku zespołu okazał się ostatnim, na którym zagrał Ross The Boss.
Ambicje muzyków stawały się coraz większe. W ich własnym, nowojorskim studiu nagrań powstał 70-minutowy "The Triumph of Steel", z 28-minutowym kolosem "Achilles: Agony and Ecstasy in Eight Parts". Bombastyczny patos ustąpił miejsca mniej wyrafinowanym formom na "Louder Than Hell".
Start nowego tysiąclecia to czas premiery "Warriors of the World". Kolejnym wielkim przedsięwzięciem miała być rejestracja albumowej tetralogii poświęconej bogom wojen z różnych mitologii. Póki co jednak uhonorowania doczekał się jedynie Odyn ("Gods of War" z 2007 r.).
W 2009 roku ukazuje się EP "Thunder in the Sky", na której Eric zaśpiewał utwór "Father" w 15 językach, w tym także po polsku. To ukłon w kierunku fanów, którzy na pierwszy, polski koncert zespołu czekać musieli aż do maja 2014, gdy Manowar ogłuszyli katowicki Spodek. Niestety już bez Scotta Columbusa, który zmarł w niewyjaśnionych do końca okolicznościach w 2011 roku. (Zastąpił go powracający po latach Hamzik).
Ostatnie lata to nie tylko nowe wersje klasycznych albumów, ale też i "The Lord of Steel". Kolejny krążek, którzy jedni pokochają miłością bezwarunkową, a inni obrzucą obojętnym w najlepszym wypadku spojrzeniem. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że muzyków Manowar to akurat zupełnie nie rusza. Oni robią swoje. Chwała im za to! Hail and Kill!